Na początku mojej pracy bardzo chciałam, aby grupa wychowawcza, moja grupa, była jak rodzina, by wszyscy się lubili i spędzali wspólnie czas i mieli fantastyczne relacje. Zajęło mi trochę czasu zrozumienie, że grupa JEST jak rodzina, z którą najlepiej wychodzi się na zdjęciu.

Relacje w grupie

Być może zostanę źle zrozumiana, ale teraz uważam, że sam fakt identyfikowania się z grupą i jej wychowawcami jest już dużym sukcesem. Wpływ na to ma kilka czynników. Dobrze jest także mieć świadomość, że moje relacje z poszczególnymi osobami w grupie nie muszą odzwierciedlać relacji pomiędzy poszczególnymi jej członkami.

Wynika to między innymi z tego, że każde z bursiaków i bursiaczek ma inne priorytety, potrzeby i możliwości czasowe. Duże znaczenie ma także rocznik, jako taki. Bywa, że rocznik, który przychodzi do bursy (pierwszaki) jest bardzo otwarty, towarzyski i z dużymi umiejętnościami społecznymi.

Tak było z tegorocznymi maturzystami. Rocznik, który przyszedł trzy lata temu był (i nadal jest) bardzo otwarty, chętnie nawiązujący relacje i o dziwo chętnie rozmawiający z wychowawcami. Przyszli do bursy z dużą ilością umiejętności interpersonalnych i potrzebą bycia ze sobą w realu. Była to cudowna odmiana po rocznikach, które były nieśmiałe albo zwyczajnie nie miały takich umiejętności albo potrzeby kontaktu z wychowawcami.

Relacje wychowawcy z grupą

To, jakie wypracujesz relacje z młodzieżą w twojej grupie, będzie przekładało się na komfort pracy. Nie tylko w sytuacjach, kiedy nastąpi potrzeba zorganizowania imprezy bądź wydarzenia, ale przede wszystkim, kiedy wydarzy się coś trudnego, kłopotliwego. Niekiedy mam wrażenie, że całe clou pracy z młodym człowiekiem zawęża się do właśnie tego jednego krytycznego momentu, w którym on lub ona w chwili zawahania zdecyduje się bądź nie przyjść do mnie i opowiedzieć o problemie.

Płynność relacji

Relacje w grupie przenikają się w przeróżny sposób i na wielu poziomach. Zacieśniają się lub rozluźniają przez czas zamieszkania osoby w placówce. Im bursiak_bursiaczka są starsi tym relacja staje się bardziej partnerska.

W końcu przychodzi czas, kiedy widać, że to są naprawdę mądrzy, fajni i ogarnięci ludzie, z którymi można omówić trudne i sporne kwestie. Zwłaszcza w chwilach zgrzytów i kłótni. Wtedy wystarczy dać czas sobie i im, aby emocje opadły i można dalej rozmawiać. Ale żeby tak było, to muszą wiedzieć, że to jest możliwe. Muszą czuć się bezpiecznie w tej relacji. Muszą mieć świadomość, że są partnerką/partnerem do rozmowy.  A nie małolatem do zbesztania.

Chemia w grupie, bądź jej brak i dlaczego jest inaczej niż w szkole

Grupa nie jest klasą szkolną. Nie spędzają przymusowo ze sobą kilku godzin dziennie na lekcjach czy tego chcą czy nie. Czy lubią się czy nie. Zdarza się, że osoby z jednej grupy widzą się na zajęciach integracyjnych i tylko tyle.

W grupie budują relacje za zasadzie dobrowolności i zwykłej chemii. Czasami nie ma między ludźmi chemii, tak po prostu. Osobiście nie widzę powodu, by w grupie tę chemię na siłę wzbudzać. Może pojawić się mały problem, kiedy chemia pomiędzy osobami pojawia się samoistnie i ma charakter raczej romantyczny – no, ale wtedy pojawiają się inne kwestie problemowe…

Skoro już wiadomo, że grupa wychowawcza jest inna niż klasa to i realizacja pracy wygląda inaczej. Oczywiście i ta część pracy jest indywidualna dla placówki. W placówkach, w których grupa znajduje się na jednej przestrzeni, gdzie jest wspólna przestrzeń i kultura spędzania czasu razem relacje budują się inaczej. W takim przypadku infrastruktura ma znaczenie. Moim zdaniem.

Nauka własna w budowaniu relacji

W mojej placówce np. nie mamy wyznaczonego czasu na naukę własną. W dużej mierze wynika to z tego, że bursiaki mają nawyk uczenia się wyniesiony już ze szkoły podstawowej bądź z domu. Jeśli nie to szybko ten nawyk przyswajają, aby utrzymać się w szkole. Młodzież, z którą pracuję jest grupą młodych ambitnych ludzi, którzy w wielu przypadkach byli świadomi, że to od ich pracy zależą wyniki szkolne.

Większość bursiaków uczy się wieczorami, ale są osoby, które zaczynają naukę zaraz po szkole albo wstają wcześniej, by pouczyć się bladym świtem. Jedni potrzebują uczyć się w ciszy, (co jest pewnego rodzaju wyzwaniem w placówce oświatowej) inni szybciej i efektywniej uczą się wspólnie odpytując się i rozmawiając o zadaniach, które ich czekają. Dla każdego jest to sprawa indywidualna.

Jeśli zdarza się, że widzimy, że osoba nie poświęca czasu na naukę to zawsze rozmawiamy z nią o tym i konsultujemy się z rodzicami.  Bywa, że ktoś potrzebuje „ochłonąć” po zmianie szkoły i miejsca zamieszkania zanim skupi się na powrót na nauce.

Do kwestii relacji ma się to o tyle, że jeśli atmosfera w placówce jest sprzyjająca i młodzież czuje się jak w rodzinie (zostańmy już przy tym porównaniu), to o pomoc jest łatwiej.

Samopomoc koleżeńska w grupie czyli tak tworzą się relacje

Odkąd jestem w bursie, funkcjonuje w niej coś, co mnie zachwyca. Jest to samopomoc koleżeńska. Lubię przyglądać się, jak bursiaki same organizują sobie pomoc w nauce. Czasami, trzeba kogoś do kogoś pokierować. Podać numer pokoju albo przedstawić sobie. Tyle zwykle wystarczy by zadziała się magia.

I tak samo dzieje się w grupie. Jeśli pojawiają się problemy, to wspólnie je rozwiązują. Bywa, że kreatywność w tej kwestii przyprawia o ból głowy wychowawców, ale są to bezcenne, w moim odczuciu, umiejętności i doświadczenia. Uczące odpowiedzialności za siebie i innych, uczące pracy w grupie. Wyłaniające w sposób naturalny osoby z cechami przywódczymi, kreatywne, zaradne.

I nie. Nie twierdzę, że każda z tych spraw jest prosta do rozwiązania. Tu ponownie wracamy do momentu, w którym okazuje się czy umiejętnie stworzyłam bezpieczną dla młodzieży przestrzeń. Jeśli tak – to z problemem, jeśli nie będą mieli nikogo innego, zwrócą się do mnie.

Kiedy relacja trzeszczy w szwach, czyli o błędach

Ależ oczywiście, że popełniam błędy! I te przez małe b, i te przez duże B. Czasem przez nieuwagę, czasem przez bycie dorosłą.

Dorosłość ma w sobie taką przypadłość, że wychodzi z założenia, że wie lepiej. A nie zawsze przecież tak jest. Pojawiają się myśli: Przecież ja wiem jak to jest. Przecież jestem starsza, mam doświadczenie, widzę jak to się skończy. No i oczywiście, że chcę, aby było dobrze i moje zachowanie wynika z chęci uchronienia przed popełnieniem błędu – młodzież nie zawsze widzi to w ten sam sposób.

To są trudne chwile. Zawsze wtedy staram się zrobić krok w tył, by ochłonąć. Przyjrzeć się sytuacji raz jeszcze. Jeśli to możliwe, spojrzeć z dystansu. Mam taką zasadę, że jeśli wiem, że popełniłam błąd, to się do niego przyznaję. Przepraszam.

Mam świadomość, że jestem człowiekiem. Tylko i aż człowiekiem, zatem mogę popełnić błąd, pomylić się albo coś źle zrozumieć. Mam prawo popełniać błędy. To jest część życia. (Więc dlaczego chcę chronić moich ludzi przed popełnianiem błędów?!)

Jednak inną rzeczą jest świadomość a co innego, kiedy sytuacja się wydarzy. Wtedy przychodzi czas na dociekania.

Analizuję, wyciągam wnioski i zastanawiam się jak mogłabym postąpić w takiej sytuacji na przyszłość. To pomaga przygotować się na kolejne trudne sytuacje, które się pojawią. I choć wiem, że nie ma dwóch takich samych problemów, to zdobyte doświadczenie jest pomocne w każdej kolejnej trudnej sytuacji.

I jest jeszcze jeden plus z konfliktów z młodzieżą. One uczą mnie czegoś o mnie samej, rozwijają mnie. A rozwój jest kluczowy w mojej pracy.

I na koniec

W pracy z młodzieżą wiele się powtarza. Bywa stabilnie, monotonnie, ale nigdy nie bywa nudno. Z każdą nową osobą pojawia się nowa energia, nowe wątki, nowe możliwości, pomysły. Każda i każdy z nich są jedyni i w swoim rodzaju. Mogę skorzystać z możliwości, jakie mi to daje lub nie. Ale przecież wiadomo, że nie odpuszczę sobie tej przyjemności…